Michal Viewegh

Cudowne lata pod psem

1992 | Československý spisovatel

Podbudowana podobnymi dowodami, ami, matka Kvida wierzyła – oczywiście jak większość matek – że pod zwałami tłuszczu syna ukrywa się jakiś wyjątkowy talent, który prędzej czy później się ujawni. Dlatego też już dwuletniemu Kvidowi głośno recytowała swe ulubione role teatralne, i to nie tylko te dziecięce, a już bynajmniej nie tylko te, w których rzeczywiście grała.

Ociec mój legł, Elwiro, i Rodryk na probę
Męstwa swego tak znaczną obalił osobę.
Płaczcie, płaczcie, me oczy, zmieńcie się w krynice!
Połowa zdrowia mego drugą połowicę
W grób wprawiła i każe, żebym pomstę brała
Dla tej, której już nie mam, z tej, co mi została.*

– często na przykład recytowała Kvidowi. Nie sądziła oczywiście, by wiersze Corneille’a jakoś specjalnie go zachwycały, miała jednak nadzieję, że za ich pośrednictwem Kvido stanie się kimś choć trochę innym aniżeli wszystkie dzieci wychowane na książkach typu Mrówka Ferda i Kanon bajek czeskich.
– W końcu rzeczywiście jej się to udało – opowiadał Kvido po latach. – Ja i mój psychiatra nigdy jej tego nie wybaczyliśmy.
Pierwsze wyniki wychowywania przez sztukę były do tego stopnia nieprzekonujące, że matka w pewnym momencie nawet zawahała się, czy aby jej dziecko mimo wszystko nie wda się w ojca, toteż na wszelki wypadek otoczyła jeszcze Kvida „bodźcami o charakterze technicznym”, czego w końcu o mały włos nie przypłacił życiem. Podarowała mu bowiem między innymi stare, zniszczone radio, które według jej własnych słów, miało się stać „indykatorem zainteresowania Kvida elektroniką”. Pewnego pochmurnego niedzielnego przedpołudnia Kvido po kryjomu włączył radio do prądu, wyłamał tylną obudowę i sięgnął do środka po zdecydowanie najmocniejszą podnietę całej swej ontogenezy. Widok wybaluszonych, szklistych oczu chwilowo nieoddychającego Kvida, leżącego pod stołem na perskim dywanie, był dla jego matki na tyle trudny do zniesienia, że potem przez długie miesiące zadowalała się wyłącznie klasycznymi i – jak się wyrażała – intelektualnie bezwzględnie sterylnymi kredkami pastelowymi i modeliną. Kvido natomiast przyjął to z ogromną wdzięcznością – zwłaszcza kredki; do jego najbardziej udanych rysunków należała scena „Spadochroniarze w deszczu”.
– Popatrzcie, jakie ładne grzybki w igliwiu narysował! –wołała zachwycona matka Kvida, mimowolnie wyprzedzając w ten sposób sceny wielu jego późniejszych negocjacji z redaktorami wydawnictw.
Jeden talent mały Kvido bez wątpienia miał – czytelniczy. I choć nikt niczego w tym kierunku nie czynił (albowiem każdy uważał to za przedwczesne), w wieku czterech lat Kvido opanował cały alfabet. Wyszło to na jaw na początku września tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego roku podczas jednej z pierwszych prób przygotowywanej właśnie sztuki Kohouta pod tytułem August, August, August. Wprawdzie już wcześniej w domu Kvido dwukrotnie zabłysnął, przeczytawszy kilka krótkich tytułów z „Plamena” i „Literárních Novin”, jednakże obydwa jego popisy zbiegiem okoliczności wtopiły się w zamieszanie wokół egzaminu rygorozum jego matki. Również owego pamiętnego przedpołudnia matka Kvida, bardziej niż kilkunastu prostym zdaniom swej roli, poświęcała się za kulisami opasłym skryptom prawa gospodarczego. Tymczasem jej syn walał się po purpurowych, pluszowych siedzeniach na zaciemnionej widowni, obmacywał pozłacane ozdoby loży, a ponieważ wciąż zatrzymywana akcja inscenizacji wlokła się już ponad dwie godziny, szczerze się nudził. Niebawem zlitowała się nad nim pani Baźantová, garderobiana, i przyniosła mu skądś olbrzymi stos starych programów teatralnych. Kvido szeptem uprzejmie podziękował i przesunął się bliżej sceny, aby lepiej widzieć litery. W chwili kiedy się sadowił z naręczem kolorowych programów, reżyser Dudek obejrzał się i uśmiechnął do niego przelotnie. Kvido uznał jego uśmiech za zachętę.
– Dziwna przygoda, czyli jak nie wydać córki za mąż – przeczytał półgłosem z zielonego programu, który leżał na wierzchu.
– Pst! – natychmiast upomniał go reżyser.
Pavel Kohout, który śledził próbę siedząc na lewo od Kvida, spojrzał na chłopca podejrzliwie.
– Posłuchaj, Pavle – szepnął Kvido i z wprawą oblizał palec wskazujący, aby wygodniej mu było przewracać strony: – O, matko moli, matko ludzi, matko stworzenia wszego, daj molom siłę powrotu do świata przeciężkiego – przeczytał płynnie.
– Jezus Maria! – wykrzyknął Pavel Kohout – to dziecko chyba umie czytać!
Próbę trzeba było na moment przerwać. Vlastimil Brodský i Vladimír Šmeral z zaciekawieniem patrzyli na otyłe dziecko.
– Przepraszam – usprawiedliwiała się matka Kvida, która, czerwona ze wstydu, pospieszyła wyprowadzić syna. – Pavle, przepraszam.
– Zaczekaj – rzekł Pavel Kohout. – Niech skończy czytać.
Wskazał mu palcem odnośny wers w tekście.
– …że są tak wątli i tak bardzo potrzebni są w świecie, w którym monstra śmieją się – Kvido dokończył czytanie.
– Brawo! – zawołał z uznaniem Vladimír Šmeral. Niektórzy aktorzy zaklaskali. Nie było wątpliwości: Kvido umiał czytać.

Pokój rodziców Kvida. Wieczór. Kvido śpi.
OJCIEC (odkłada kodeks drogowy) Najważniejsze, żeby w styczniu nie było ślisko. Oznaczałoby to bowiem mój koniec.
MATKA (prasuje) I tak nie rozumiem, jak mogłeś wpaść w potrójny poślizg, podjeżdżając do dystrybutora na stacji benzynowej.
OJCIEC Okropnie mnie zdenerwował ten instruktor. Jest do mnie uprzedzony. Już na podwórku przed szkołą krzyczał, że tego egzaminu nie zaliczę – chyba za tę torbę z mięsem, którą kazał mi wrzucić do bagażnika…
MATKA (zdumiona) A gdzie ją wrzuciłeś?
OJCIEC Do silnika. Miałem koszmarną tremę.
MATKA (śmiejąc się) Kiedy to odkryto?
OJCIEC Na Gernokosteleckiej. Policjant, który siedział na tylnym siedzeniu, twierdził, że czuje przypalone szaszłyki.
MATKA Nie mówiłeś mi o tym!
OJCIEC Zapomniałem. Wiesz, ja po prostu nie mogę znieść faktu, że kiedy mijam się z jadącym z naprzeciwka samochodem, od pewnej śmierci dzieli mnie jeden niepozorny ruch ręki w nadgarstku. I w tym cały problem. Kilkanaście centymetrów – i koniec. W najlepszym wypadku oddział anestezjologicz–no–resuscytacyjny. Wyobraż sobie, że tam nie ma odwiedzin.
MATKA Nie możesz tak do tego podchodzić. Musisz po prostu bardziej wierzyć w siebie.
OJCIEC Wierzę w siebie na drodze jednokierunkowej. Kocham jednokierunkowe drogi. Po nich mogę jeździć!
MATKA Tak samo jak na tej stacji benzynowej! Albo wtedy na tej autostradzie!
OJCIEC Autostrada to coś zupełnie innego. Nigdy w życiu tam nie wjadę! Nie jestem kosmonautą!
MATKA No to po co w ogóle robisz to prawo jazdy?
OJCIEC Bo ty tego chciałaś.

*Cyd Perre’ a Conneille’ a w przekładzie Jana Andrzeja Morsztyna.

(1992)
Tłumaczenie: Romana Bielińska, www.visegradliterature.net.